To nie może się zakończyć spokojnie. Google zamierza obserwować nas podczas zakupów nawet wtedy, gdy nie jesteśmy online.
Twórcy najpopularniejszej wyszukiwarki internetowej od dawna śledzą nasze poczynania w sieci, ale teraz zamierzają pójść kilka kroków dalej. Będą przyglądać się naszym posunięciom nawet wtedy, gdy nie będziemy połączeni z Internetem. Jeżeli zrobimy, na przykład, zakupy w małym sklepiku osiedlowym, wujek Google natychmiast się o tym dowie.
A wszystko dzięki zbieraniu informacji z wielu dostępnych aplikacji – od Youtube, przez Google Maps skorelowanych z zapisami transakcji kartami kredytowymi. Szefowie amerykańskiego giganta już dziś mają dostęp do około 70 proc. danych o transakcjach kartami kredytowymi i debetowymi.
Analitycy zatrudnieni w Google są w stanie sprawdzić, ilu kupujących zobaczyło reklamę kredki do powiek marki Sephora, a potem odwiedziło sklep i dokonało zakupu.
Zaczęło się od Google AdWords
A wszystko zaczęło się kilka lat temu, gdy Google wprowadził w Wielkiej Brytanii własną kartę kredytową skierowaną dla użytkowników swojej sieci reklamowej AdWords. To strategia stosowana też z powodzeniem przez Amazon. Mniej więcej w tym samym czasie (wrzesień 2011 r.) w Stanach Zjednoczonych pojawił się „Google Wallet”. Ten oparty na technologii NFC projekt powstał dzięki współpracy właściciela wyszukiwarki z całym szeregiem partnerów (od Citi, przez MasterCard i operatora płatności internetowych First Data, po operatora sieci komórkowej Sprint). Rozwiązanie umożliwia wykonywanie bezdotykowych płatności za pomocą wirtualnego portfela powiązanego z kartami debetowymi albo kredytowymi.
Narastają obawy o zachowanie prywatności – w końcu chodzi o dane krytyczne dotyczące nie tylko zachowań zakupowych, ale także i numerów kart kredytowych. Pracownicy Google’a wprawdzie zapewniają, że chodzi im wyłącznie o dane zagregowane, więc nie ma mowy o pogwałceniu czyjejś anonimowości. Ale specjaliści ostrzegają, że bardzo trudno jest zachować bezpieczeństwo takich informacji, więc osoby obawiające się o prywatność mają prawo czuć niepokój.
Żyjemy w ciekawych czasach, ale musimy się do nich cały (nomen omen!) czas dostosowywać. Zrzekamy się własnej prywatności, aby być bardziej dostępnym online – a czego nie ma w sieci, nie istnieje – jak twierdzą apologeci technologii. Być może pora na opracowanie zupełnie nowej definicji prywatności.
Autor: Krzysztof Maciejewski, Creditreform