Kiedy półtora roku temu koleżanka zaprosiła mnie do RG, mruknąłem w myśli coś niepochlebnego o kolejnym społecznościowym wynalazku. Zaakceptowałem, bo a nuż się obrazi… (z naukowcami to różnie bywa). Po kilku miesiącach zalogowałem się i ze zdziwieniem zauważyłem, że bibliograficzne dane moich nowych publikacji już tam się znajdują. Co więcej – te dane są poprawne!
Pojawiło się także zaproszenie do wysłania tekstów tych publikacji. Pierwsza wątpliwość – czy mam do tego prawo? Tylko pre-print (autorski manuskrypt), post-print (nadal autorski, ale już po uwagach recenzentów, poprawiony i przyjęty do druku), a może publisher (elegancko sformatowany przez wydawcę)? Strasznie to skomplikowane. Każde wydawnictwo ma tu swoją politykę, skrupulatnie opisaną ciężkim językiem Temidy. ResearchGate bardzo pomógł, bo w oparciu o dane SHERPA/RoMEO (a więc wiarygodne) oznaczył większość moich publikacji dużo bardziej zrozumiałym zielonym kwadracikiem.
Dokończenie tworzenia profilu poszło równie gładko. Zdjęcie, umiejętności, sugestia śledzenia (czy obserwowania – co trochę mniej inwigilacyjnie brzmi) tematów z mojej dziedziny oraz badaczy, których cytowałem… Efekt jest mniej więcej taki
Cóż więc takiego profil na RG oferuje?
Zacznijmy od informacji. Są pytania i są odpowiedzi. Niektórzy wręcz liczą, że w ten sposób napiszą artykuł i stawiają otwarte problemy naukowe. Inni oczekują prostych porad „z doświadczenia”, które zwykle spotykają się z szerokim odzewem, bo… patrz punkty RG. Są dopasowane oferty pracy. Jak dobrze dopasowane – to zależy na ile dokładnie zbudowaliśmy profil.
Informacji jest dużo. Mnie akurat interesują pobrania moich publikacji (liczba, kraj, jednostka naukowa, ew. osoba, gdy jest na RG) oraz powiadomienia o publikacjach lub cytowaniach badaczy, których śl… tzn. obserwuję. Bardzo przydaje się też możliwość prywatnego poproszenia o tekst artykułu, który publicznie jest płatny, a nasza jednostka naukowa nie ma akurat wykupionego dostępu do odpowiedniej bazy. Kolegom zawsze wolno wysłać kopię autorską.
Jest też i społeczny charakter ResearchGate. To potwierdzanie czyichś umiejętności (czyli takie „lajki”), obserwowanie (które często jest odwzajemniane i działa na zasadzie ,,dodawania do znajomych’’), są zbiorcze statystyki dla badaczy z danej jednostki, a także zdjęcie profilowe (tą drogą szczególnie wiele kontaktów zyskują niektóre badaczki). Są też punkty.
Punkty oznaczają badawczy prestiż profilu. Wyliczane są bliżej nieznanymi i skomplikowanymi algorytmami, a więc są od rzeczywistości odległe. Badacze jednak lubią redukować rzeczywistość do wskaźników, które potem analizują. Wcale niewykluczone, że RG-punkty za kilka lat będą traktowane tak, jak obecnie indeks Hirscha. Od czego więc zależy punktacja profilu? Publikacje! Ich liczba, cytowania, cytowalność czasopisma, fakt wysłania pełnego tekstu na RG. Punkciki wpadają też za zadane pytania, a także za odpowiedzi. Podobno zależą też od tego kogo obserwujemy i kto nas obserwuje, ale empirycznie tego nie potwierdziłem.
Czy warto zakładać konto na RG? W wielu wypadkach konto… już mamy. Jeśli opublikowaliśmy pracę, której współautor jest członkiem społeczności RG, nasze konto automatycznie jest tworzone. Wystarczy weryfikacja. Niewielkim nakładem czasu zyskujemy możliwość szerszego upowszechnienia naszej pracy (nie tylko publikacje – także filmy, dane, nieopublikowane badania), a także dostęp do pracy innych.
*Różne środowiska mają różne wyobrażenia kim jest „badacz” (=„researcher”). Tutaj będzie to osoba biorąca udział w badaniach naukowych lub pracach badawczo-rozwojowych, w dowolnej dziedzinie, w charakterze naukowca lub specjalisty.
Autor: Tomasz Szmidt